The famous article from TenisKlub, enjoy guys:
W lutym świętowała osiemnaste urodziny, właśnie kończy kurs na prawo jazdy i choć zdarza jej się myśleć o wyprowadzce z domu, to przyznaje, że jeszcze nie czuje się tak do końca dorosła. Tenisiści i tenisistki najczęściej żyją w biegu, a ona nie jest wyjątkiem. Przekonaliśmy się o tym, gdy odwiedziliśmy ją w jej rodzinnym Poznaniu
Tekst Jarosław K. Kowal
Czasu na spotkanie, to norma, miała niewiele, ale tak długo i bez grymasu odpowiadała na pytania, że w końcu spóźniła się na korepetycje z języka polskiego. Trzeba zaznaczyć, że dodatkowe lekcje były dla niej ważne, bo choć trwały wakacje, ona z powodu natłoku tenisowych obowiązków, jeszcze nie „zaliczyła” wszystkich przedmiotów.
Żeby nie burzyć z góry ustalonego planu dnia (tenisistka Grunwaldu bardzo lubi mieć wszystko dokładnie poukładane), umówiliśmy się z nią, a jakżeby inaczej, w jednym z poznańskich centrów handlowych, do którego i tak musiała wstąpić. Pomogliśmy przy okazji przy wyborze obudowy na telefon, sukienki oraz butów, które miały się przydać na „players’ party”. – Mam chyba manię na punkcie wszystkiego, co można na siebie włożyć – śmiała się szukając wymarzonych popielatych szpilek. Prosimy jednak nie odczytywać tego opacznie: Magda rzadko bywa na imprezach i na pewno nie jest jedną z tych dziewczyn, które myślą wyłącznie o kolorze szminki.
Przeciwnie. Zakupy to tylko świąteczna rekompensata za codzienne krople potu wylewane na treningach. Praktycznie na żadne inne zachcianki sobie nie pozwala, bo przecież zawodowy sport ciągnie za sobą całą gamę wyrzeczeń.
– Gdybym mogła wybierać jeszcze raz, to, mimo wszystko, nie zmieniłabym żadnej decyzji. Znowu wybrałabym tenis i tę samą szkołę. Otaczają mnie wspaniali ludzie, dzięki którym mogę grać. Chyba jestem szczęściarą – opowiada nam z uśmiechem Linette.
Kochane forhendy
Skąd wzięło się jej nietypowe nazwisko? Wszystko zaczęło się od... rewolucji francuskiej. W czasie wojen napoleońskich jeden z żołnierzy bez pamięci zakochał się w Polce, z którą wyjechał potem do Wielkopolski. Pewnie byłby dumny, gdyby wiedział, że dwieście lat później jego prapraprawnuczka (tych „pra” powinno być chyba trochę więcej) będzie uprawiała sport na najwyższym poziomie i że wspomni o nim przy okazji powstawania tego reportażu.
A nie byłoby go, gdyby nie historia sprzed dwunastu lat. Wtedy na jeden z turniejów sześcioletnią Magdę zaprowadził tata, zresztą trener tenisa. Ta od pierwszego wejrzenia, jak przodek w prapraprababci, zakochała się w forhendach oraz bekhendach i ze łzami w oczach wyprosiła wypatrzoną w pobliskim sklepie rakietę. Już wówczas nie było odwrotu. Ojciec osobiście zaczął uczyć córkę podstaw tenisa.
Na korcie słuchała wskazówek taty, a w telewizji podpatrywała, jak robi to Monica Seles. Zafascynowana jej stylem gry nauczyła się uderzać piłkę z forhendu mocno trzymając rakietę w obu dłoniach. Na jednoręczny przestawiła się dopiero w wieku dwunastu lat.
Wtedy już nie trenowała z ojcem. – Nie chcieliśmy naszych prywatnych relacji mieszać z tenisem. To tata zdecydował, że nie będziemy dalej wspólnie trenować. Jestem dumna i podziwiam go za to. Nie każdy rodzic potrafiłby podjąć tak trudną decyzję – na te wspomnienia Magda uśmiecha się nieśmiało.
Dziś tata sprawuje obowiązki kogoś w rodzaju menedżera, a na korcie młodą tenisistką opiekuje się trener Jakub Rękoś. Linette bez namysłu mówi o nim „przyjaciel” i wspomina, jak pomagał jej w najtrudniejszych chwilach. Na przykład wtedy, kiedy jej rodzice się rozwodzili.
– Potrzebowałam dużo czasu, aby zrozumieć, że tak będzie lepiej i dla nich, i dla mnie. Na treningach nie dawałam z siebie 100 procent, ale trener dodawał mi otuchy. Żałuję, że trwało to tak długo, ale teraz mieszkam z mamą i jest już wszystko w porządku.
Natomiast wspólnie z tatą uwielbia trząść się ze strachu oglądając horrory. To właśnie dzięki niemu pokochała nie tylko tenis, ale też mrożące krew w żyłach dreszczowce. Książki też często czyta. Ostatnio trzymała nos głównie w lekturach szkolnych, ale poleca także sagę „Zmierzch” Stephenie Meyer, trylogię „Millenium” Stiega Larssona i powieści Paulo Coelho.
Jej wielką pasją są także kolei góry. Kiedyś w Tatrach czy Bieszczadach bywała dwa razy do roku, ale ostatnio jakoś brakuje czasu na takie wypady. Korty buduje się raczej na płaskim…
Do browaru, ale nie na piwo
Dzień Magdy wygląda dość nietypowo dla nastolatki, ale całkiem normalnie dla sportsmenki. Do wczesnych pobudek (nawet przed szóstą rano) i równie wczesnych wizyt na korcie czy siłowni zdążyła już się przyzwyczaić. Indywidualny tok nauczania pozwala jej bywać w szkole nieregularnie, ale nie przeszkadza w tym, by osiągać dobre stopnie. W tym roku do czerwonego paska na świadectwie zabrakło bardzo niewiele. Gdybyż tylko ta chemia była ciut łatwiejsza...
Studia? – Jeszcze nie zdecydowałam, na jaki pójdę kierunek, ale na pewno coś wybiorę. Chcę uczyć się czegoś, co mnie interesuje. Nie można żyć tylko tenisem.
Gdzie w tym wszystkim czas na życie towarzyskie? Nie ma go zbyt wiele, ale wystarczy, by od czasu do czasu spotkać się ze znajomymi. Najchętniej w Starym Browarze, na przykład z koleżankami z kortu: Kasią Piter albo Basią Sobaszkiewicz. Oczywiście Magda zastrzega, że do domu wraca punktualnie (a przynajmniej się stara) i że bawi się bez alkoholu, bo piwa czy wina i tak nie lubi.
Na turniejach często plotkuje z Brytyjką Heather Watson, zwyciężczynią zeszłorocznego US Open juniorek. Dziewczyny myślą nawet o wspólnych wakacjach. Może Dubaj, może Bahamy, ale żadnych szczegółów jeszcze nie zdążyły ustalić.
Z pewnością plotki często dotyczą tematów damsko-męskich (bo ile można gadać o tenisie?), ale na randki Magda obecnie (podobno) nie chodzi. Dlaczego nie ma chłopaka? W pewnym sensie też przez tenis. – Ten, kto nie spędza wielu godzin na machaniu rakietą, mógłby nie zrozumieć, dlaczego mam dla niego tak mało czasu. A gdyby był to tenisista, widywalibyśmy się chyba jeszcze rzadziej, bo ciągle bylibyśmy w rozjazdach – tłumaczy.
Rynek pępkiem świata
Co w sobie lubi najbardziej? Długo zastanawia się nad odpowiedzią, ale w końcu stwierdza, że jej najlepszą cechą jest konsekwencja w dążeniu do wyznaczonego celu. – Zawsze byłam uparta i może właśnie dzięki temu jestem tu, gdzie jestem? – pyta trochę retorycznie, a potem z rozwagą tłumaczy, że: – Droga na skróty nigdy się nie opłaca.
I nie boi się nazywać siebie profesjonalistką oraz perfekcjonistką. Jest nią zresztą także poza kortem. Przykład? W domu czasami trzeba ją gonić do sprzątania, ale jak już się do czegoś zabierze, to robi to tak, że potem nie ma się do czego przyczepić. Mucha nie siada.
Z drugiej strony jest wyjątkowo skromna i sama przyznaje, że nieco… zakompleksiona. – Wszystko biorę do siebie, choćby była to największa bzdura. Więc kiedy ktoś chce mi dokopać, przychodzi mu to z łatwością – takie podejście Magdzie nie pomaga także w życiu zawodowym. Czasami kusi ją, aby zaglądnąć na internetowe fora i poczytać komentarze na temat swojej gry. Trener zabrania, bo ludzie lubią wypisywać głupoty, ale zdarza jej się ulegać pokusie.
Aż dziw przy tym, jak bardzo jest pewna siebie na korcie. Ze swoich występów potrafi być usatysfakcjonowana, ale po treningach ciągle czuje niedosyt i ciągle widzi coś do poprawy. Ostatnio narzekać wręcz jej nie wypada. Przed sezonem miała cel, żeby w październiku znaleźć się w szóstej setce rankingu WTA, ale w międzyczasie złapała taką formę, że wykonała 200 procent normy. Albo więcej. Zdążyła wygrać trzy turnieje (w Szczecinie oraz niemieckich Hechingen i Versmold) i już puka do drugiej setki. Ta informacja może być już zresztą nieaktualna, bo proces produkcji każdego numeru „Tenisklubu” trwa niewiele krócej niż US Open, do którego eliminacji Linette zabrakło kilku, może kilkunastu pozycji.
Jaki jest zatem jej nowy cel na końcówkę sezonu? – Tym razem nie ma żadnego. Po prostu chcę grać swoje i dalej wygrywać – pada odpowiedź. Pod koniec roku Linette wskoczy na jeszcze głębszą wodę i spróbuje sił w dobrze obsadzonych zawodach ITF z wyższą niż dotychczas (25 tys. dolarów) pulą nagród.
A wyjazdy za granicę lubi? I to jak! – Gdy byłam młodsza nawet nie za bardzo chciałam wracać do domu. Lubiłam rozmawiać i poznawać nowych ludzi. Zresztą do dziś mama narzeka, że traktuję dom jak hotel.
Jednak mimo to za nic nie wyprowadziłaby się do innego miasta. Lubi Sopot i Gdynię, zwiedziła pół Europy, była w Stanach Zjednoczonych, Meksyku czy Maroku, ale dla niej nic nie może równać się z Poznaniem, obiadami u dziadków i klimatem tutejszego rynku (szczególnie wieczorami!).